Świadectwa

Świadectwo

Barbara Piotrowska

Nasz dość spokojny dotąd świat runął 1.06.2019r. Ale po kolei: zaczęło się dość niewinnie-nasz 10-miesięczny synek Franuś obudził się pewnego dnia z podpuchniętymi oczami. Początkowo pomyśleliśmy, że to z pewnością alergia.

Następny tydzień to gehenna odwiedzania przeróżnych specjalistów, szukając przyczyny coraz większej opuchlizny u Franka.  Dalej potoczyło się błyskawicznie. W Dzień Dziecka trafiliśmy kolejny raz do lekarza, gdzie po analizie wyników moczu, pani Doktor skierowała nas natychmiast do szpitala przy ulicy Spornej w Łodzi z diagnozą zespołu nerczycowego (utrata białka wraz z moczem=białkomocz). Potem było już tylko gorzej. Franek nie oddawał moczu, więc godzinami wlewano w jego mały organizm niezliczone ilości leków moczopędnych z marnym skutkiem. Codzienne pobierania krwi doprowadziły do tego, że już nie było na jego malutkim ciele miejsca, gdzie można byłoby się wkłuć, stąd podjęto decyzję o tymczasowej drodze centralnej. Zakładano mu ją łącznie 5 razy-za każdym razem w pełnej narkozie.

Szpital stał się naszym domem, ponieważ Franek, podpięty pod kable, potrzebował wlewów ratujących życie cały czas (wlew-uzupełnianie białka przez drogę dożylną, trwający średnio około 3 godz.). Takie rzeczy jak spacer na świeżym powietrzu, spotkania z bliskimi (choćby ze swoim starszym bratem) czy świętowanie pierwszych urodzin – to wszystko pozostawało w sferze nierealnych marzeń. Franek musiał przebywać w izolacji.

W międzyczasie lekarze próbowali postawić diagnozę i znaleźć przyczynę. Przypadek Frania określano jako beznadziejny, a zastosowane metody leczenia (od sterydów po chemię) nie przyniosły najmniejszej poprawy. Przeprowadzono też biopsję nerki. Przypadek Franka był nie tylko konsultowany przez lekarzy szpitalnych, ale też z autorytetami w dziedzinie nefrologii z całej Polski, a nawet poza granicami naszego kraju. Kazano pogodzić się nam z faktem, iż jedyny sposób na ratunek życia Franusia to przeszczep. Z punktu widzenia medycyny nie było żadnych szans na pomoc.

Wtedy zaczęliśmy „szturmować” niebo. Zaczęło się od zawierzenia życia Frania Matce Bożej, na Jasnej Górze, w pierwszą sobotę miesiąca. Dotychczas nie mieliśmy o tym pojęcia. Szukając pomocy, gdzie tylko się da, “odkryliśmy” kościół w Parznie z czcigodną Sługą Bożą Wandą Malczewską. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w pobliżu naszego miejsca zamieszkania jest taka Orędowniczka, która wyprasza ludziom ogromne łaski. Żyliśmy nadzieją, że może i my możemy wyprosić cud uzdrowienia Frania. Podjęliśmy również “akcje różańcowe”, włączając w nie każdego, kto zechciał nam w ten sposób pomóc. Na święta Matki Bożej – 9 dni wcześniej odmawialiśmy 9000 Zdrowaś Maryjo, na wzór Św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Wielką nadzieję wiązaliśmy również ze świętem Matki Bożej Niepokalanie Poczętej – 8.12, w godzinie łaski – między 12 a 13.

Po pewnym czasie zaczęliśmy dostrzegać “małe cuda”, bo włączali się w te akcje również ludzie, którym do tej pory nie było po drodze z Bogiem, a przynajmniej z Kościołem.  W intencji Frania zostało odprawionych mnóstwo Mszy Świętych w różnych miejscach (za które jesteśmy ogromnie wdzięczni), a regularnie tu, w Parznie – dzięki życzliwości i wielkiemu sercu księży tu posługujących. Po pół roku ciągłego pobytu w szpitalu wypisano nas do domu z założeniem, że nerki Frania samoistnie przestaną całkowicie funkcjonować, a jedynym ratunkiem będą dializy, a ostatecznie przeszczep. W tym czasie stawialiśmy się regularnie co 2 dni na “wlewy”, podtrzymujące Franusia przy życiu, a czasem musieliśmy pozostać też w szpitalu z powodu bardzo złych wyników. 

Wszystkie dotychczasowe podejmowane przez nas akcje “szturmowania nieba” trwały, choć nadzieja powoli się wypalała. Po pewnym czasie okazało się, że jego nerki jakby zaczęły podejmować pracę, co dla lekarzy było niewytłumaczalne. Z czasem okazało się, że wlewy ratujące życie naszego syna mogą odbywać się co 3/4dni – a później jeszcze rzadziej. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez pewien czas.

W sierpniu 2020 r. założona droga centralna w klatce piersiowej przestawała prawidłowo funkcjonować. W październiku 2020r. podjęto decyzję, że musi ona zostać jak najszybciej usunięta, gdyż zaczęło się wdawać zakażenie. Lekarze prowadzący dali nam wybór pomiędzy dwoma różnymi drogami centralnymi. Każda opcja napawała nas przerażeniem, ponadto wiązało się to z kolejną ingerencją pod narkozą.

Cały czas jeździliśmy do krypty Wandy Malczewskiej, powierzając Franka Jej orędownictwu. Ku dalszemu zdziwieniu lekarzy, stan Franka zaczął się poprawiać na tyle, że nie potrzebował on wlewów już za każdym razem, kiedy przyjeżdżaliśmy do szpitala.  Dlatego dano nam trzecią opcję – mogliśmy zrezygnować z założenia kolejnej drogi centralnej, ale tylko i wyłącznie na własne ryzyko, i ze świadomością, iż w razie konieczności powrotu do regularnych wlewów-trzeba będzie ponownie przeprowadzić dodatkowy zabieg chirurgiczny. Nie wiedzieliśmy, jaką decyzję podjąć. Udaliśmy się do krypty, prosząc Wandę Malczewską o znak…, którą opcję wybrać. Otrzymaliśmy go i dlatego zdecydowaliśmy się na rezygnację z dróg centralnych. Głęboko wierząc w ten znak z Nieba, modliliśmy się dalej o całkowite jego uzdrowienie.

28.10.2020r. przyjechaliśmy do szpitala, by przeprowadzić zabieg wyjęcia drogi centralnej z ciała naszego synka. Wówczas podano mu ostatnia dawkę białka poprzez wlew.

Od zabiegu minął już ponad rok, a Franek – obecnie trzylatek kipiący energią i pomysłowością – nie potrzebował żadnych wlewów ratujących życie. Lekarze po dziś dzień nie są w stanie tego wyjaśnić. Oczywiście stawiamy się regularnie na badania kontrolne. Bywają lepsze i gorsze dni, ale patrząc na jego radosną i uśmiechniętą buzię-nikt by nie powiedział, że to dziecko tyle przeszło i wycierpiało. Pozostałe blizny przypominają nam o tym trudnym okresie w naszym życiu, ale cały czas wierzymy, że nastąpi jego całkowite uzdrowienie. Wiemy, że Franek otrzymał ogromną łaskę od Boga i jesteśmy przekonani, iż Wanda Malczewska ma w tym ogromny udział. Otrzymany za Jej pośrednictwem znak, liczne nowenny, modlitwy przed Jej relikwiami i Msze Św. odprawiane tu, w Parznie, w pierwszą niedzielę miesiąca niewątpliwie są wyjaśnieniem tego, czego nie potrafią wyjaśnić po dziś dzień lekarze. 

Chwała Panu!